sobota, 10 lutego 2007

Zakładamy nasz blog

Wylatujemy do Limy 28 lutego. Decyzję o podróży podjęliśmy 24 stycznia, czyli zaledwie 17 dni temu. Wcześniej były wielotygodniowe plany wyjazdu do Wenezueli, która miała to być, poza jednym małym epizodem, naszym pierwszym celem poza Europą.


Najpierw był luźny pomysł wyjazdu do Ameryki Południowej, który to skłonił Ewę do zapisania się hiszpański. Później: wiele dni poświęconych na penetrowanie Internetu, studiowanie przewodnika Bradta po Wenezueli (prezent gwiazdkowy od Bogny i Michała), opracowywanie planu podróży, zamówienie w Internecie mapy (niech ktoś spróbuje znaleźć), kompletowanie ekwipunku, pierwsze zalecane szczepienia i w końcu decyzja o zakupie biletów do Caracas. Wiele godzin spędzonych na stronach licznych agencji lotniczych nie przynosiło zadowalającego efektu. W trakcie jednego z kolejnych wieczorów spędzanych na żmudnym przeszukiwaniu, Ewa spawdziła z ciekawości cenę przelotu do Limy. I tu zaskoczenie: TANIEJ!. Krótka burza myśli i natychmiastowa decyzja o zmianie planów. Nikogo, kto zna nas trochę lepiej, nie powinno to zdziwić... Kiedy już zapłaciliśmy za bilety, okazało się, że decyzja była trochę nieprzemyślana. A to z dwóch powodów. Po pierwsze, nie przyszło nam do głowy, że potrzebna jest wiza amerykańska, żeby przesiąść się na lotnisku w Miami z samolotu na samolot. Po drugie nie zapoznaliśmy się informacjami o klimacie. Pierwszą przeszkodę mamy ją już za sobą. Natomiast, co do drugiej, to po prostu musimy się pogodzić z tym, że łapiemy się na koniec pory deszczowej.