Najpierw był luźny pomysł wyjazdu do Ameryki Południowej, który to skłonił Ewę do zapisania się hiszpański. Później: wiele dni poświęconych na penetrowanie Internetu, studiowanie przewodnika Bradta po Wenezueli (prezent gwiazdkowy od Bogny i Michała), opracowywanie planu podróży, zamówienie w Internecie mapy (niech ktoś spróbuje znaleźć), kompletowanie ekwipunku, pierwsze zalecane szczepienia i w końcu decyzja o zakupie biletów do Caracas. Wiele godzin spędzonych na stronach licznych agencji lotniczych nie przynosiło zadowalającego efektu. W trakcie jednego z kolejnych wieczorów spędzanych na żmudnym przeszukiwaniu, Ewa spawdziła z ciekawości cenę przelotu do Limy. I tu zaskoczenie: TANIEJ!. Krótka burza myśli i natychmiastowa decyzja o zmianie planów. Nikogo, kto zna nas trochę lepiej, nie powinno to zdziwić... Kiedy już zapłaciliśmy za bilety, okazało się, że decyzja była trochę nieprzemyślana. A to z dwóch powodów. Po pierwsze, nie przyszło nam do głowy, że potrzebna jest wiza amerykańska, żeby przesiąść się na lotnisku w Miami z samolotu na samolot. Po drugie nie zapoznaliśmy się informacjami o klimacie. Pierwszą przeszkodę mamy ją już za sobą. Natomiast, co do drugiej, to po prostu musimy się pogodzić z tym, że łapiemy się na koniec pory deszczowej.
sobota, 10 lutego 2007
Zakładamy nasz blog
Wylatujemy do Limy 28 lutego. Decyzję o podróży podjęliśmy 24 stycznia, czyli zaledwie 17 dni temu. Wcześniej były wielotygodniowe plany wyjazdu do Wenezueli, która miała to być, poza jednym małym epizodem, naszym pierwszym celem poza Europą.
Subskrybuj:
Posty (Atom)